Naciśnij enter, aby zobaczyć wyniki lub esc, aby anulować.

Hejtokryzja

Jest jedno słowo-klucz, które robi zawrotną karierę w naszym narcystycznym świecie. „Hejt” stał się ostatnio tak samo użytecznym wytrychem jak kiedyś „fobia”. Teraz nie można już kogoś lub czegoś zwyczajnie nie lubić, bo jawne nielubienie staje się już przestępstwem mowy nienawiści. A rzekomą nienawiścią jest już samo nazywanie Cygana Cyganem, a geja – pedałem. Nie wypada też nazywać prawdy po imieniu, bo jeszcze komuś może zrobić się przykro. A tymczasem tzw. hejt to… pożyteczne zjawisko.

 

No dobra, zacznijmy od tego, czym tak naprawdę jest ten cały „hejt” i przeciwko komu jest skierowany. Zacznę od siebie – choć prowadzę bloga dotykającego skrajnych tematów, nigdy nie miałem z hejtem problemu. Czasem ktoś tam coś posapał, ale w gruncie rzeczy nie przywiązywałem do tego zbytniego znaczenia i ludzie w końcu dawali sobie spokój. A czego tu już na tym blogu nie było! Były zwierzenia zoofila, był tekst nazywający homoseksualizm zaburzeniem, była analiza katastrofy smoleńskiej, był ostry komentarz do pedofilii w Kościele, było wypunkowanie manipulacji Watykanu przy Dekalogu, było pochwalenie (mocno na wyrost) Nowoczesnej, a nawet wyśmiewanie się ze zwolenników Janusza Korwina-Mikke. Trudno o większe kontrowersje. Ale zapytany o hejt powiedziałbym, że to nie ja mam problem z hejterami – to hejterzy mają problem ze mną. Jeśli nawet ktoś coś pyskuje, to albo mu się odwinę, albo oleję i po sprawie. Moje ego (dla wtajemniczonych w psychologię – self) nie jest zagrożone tym, że coś komuś się nie spodoba. A często się nie podoba, co widać po dynamice przyrostu lajków na fanpejdżu Trzeciego dna – bardzo wiele osób się wypisuje. Zapewne wpadają na jakiś tekst, z którym się utożsamiają, ale po jakimś czasie doczytują poprzednie wpisy i z obrzydzeniem odlajkowują. Ich święte prawo.

 

Łapać złodzieja!

Z hejtem mają problem osoby, które – zaryzykuję tę tezę – są mocno narcystyczne. Ich ego jest tak wrażliwe na krytykę, że przeżywają ją dużo głębiej niż to warte. Tymczasem zasada jest prosta – jak wchodzisz do ringu, na pewno dostaniesz w pysk, bo na tym polega ten sport. Jak zostajesz celebrytą, na pewno komuś się nie spodobasz i dostaniesz błotem. Bo na tym polega bycie celebrytą. Problem rodzi się wtedy, kiedy jakiś balon domaga się osłony przed szpilkami. Wtedy wszystkie zarzuty kwituje słowem „hejt”. Bo hejt jest parasolem, pod którym może się schować każdy pogląd, nawet największa głupota i hipokryzja.

I co najzabawniejsze, często same ofiary hejtu są hejterami, ale nie chcą tego dostrzegać. Przytoczę tu kilka tytułów felietonów Tomasza Lisa – „Kaczyński pluje Polakom w twarz”, „Kukiz – skrzyżowanie Putina z Kononowiczem”, „PiS-k i łgarstwa”, „Krętacz Duda”. Jak to nie jest ten słynny hejt, to co nim jest, co? Nazwanie geja pedałem jest mową nienawiści, a polityka krętaczem to niby mowa miłości i zgody narodowej? Pedał to przedmiot i stare, zwyczajowe określenie homoseksualisty. To prawda, że nieco pogardliwe, ale chyba nie bardziej niż bycie krętaczem, plucie w twarz czy nazywanie czegoś łgarstwem. Czy nie jest śmieszne, kiedy złodziej krzyczy „łapać złodzieja”?

I żeby mi tu zaraz nie zarzucano – oczywiście ja też pozwalam sobie na wiele w swoich tekstach, ale nigdy nie lamentowałem na hejt, ani się na niego nie uskarżałem zgodnie z przytoczoną powyżej zasadą, że na jakiś ring jednak wchodzę, więc po pysku dostać muszę. Ale nie powinienem się na to obrażać, bo wiem, co robię.

Aha, tak – wiem, że ja też pisałem w różnych mediach, co czasem jest mi zarzucane. Teraz czuję się tym faktem zażenowany, tak jak swoim niegdysiejszym poparciem dla Nowoczesnej. Ale… nie mam żadnego problemu z przyznaniem się do błędu. Nie czuję się związany ideologicznie z żadną grupą czy stroną. Jedni nazywają mnie lewakiem, inni prawicowcem, ale tak naprawdę to nie czuję się ani jednym ani drugim. Podobnie epitety uważam wręcz za obraźliwie, bo znamionują ludzi sztywnych i poddanych ideologizacji. Nie czuję się też w żadnym przypadku przedstawicielem centrum, bo powiedzenie „prawda zawsze leży pośrodku” uważam za jedno z największych matactw. Leży tam często, ale na pewno nie zawsze. Prosty przykład, jeśli ktoś zarzuca politykowi, że ukradł 10 milionów, a on temu zaprzecza, to wcale nie znaczy, że ukradł 5. Może, że nie ukradł nic, a może 20 milionów. Ślepe ufanie w kompromis i wieczne szukanie środka to łatwy sposób na bycie zmanipulowanym. Taka postawa prowadzi rozmówców do prostej strategii – im bardziej kogoś okłamiesz, tym bardziej przesuniesz ten jego „środek” w kierunku swoich interesów.

 

Hejter nasz powszechny

Ok, zastanówmy się przez chwilę, kim jest ten cały mityczny hejter i po co on robi to, co robi? Postawię tu dość odważna tezę – hejterzy są ludźmi celującymi w przebijaniu balonów. Im bardziej ktoś wydaje się nadęty, tym lepszym jest celem ataku. W końcu największe balony pękają najgłośniej. I zwykle się łączy się to z chowaniem się tej ofiary hejtu pod parasolem poprawności politycznej. Jeśli ktoś mówi np., że „dżihadyści nie mają nic wspólnego z islamem”, to w człowieku twardo stąpającym po ziemi rodzi się kilka myśli, np. idiota, hipokryta, ignorant itp. Nie będę ukrywać, też tak mam. Wtedy człowiek staje przed dylematem – machnąć ręką lub próbować temu komuś pokazać, jak jest źle z jego umiejętnościami poznawczymi. Jeśli wybieramy odpowiedź B, to rodzi się kolejny dylemat – czy silić się na ubieranie tej swojej opinii w kwiaty, czy nazywać rzeczy po imieniu. Teoretycznie byłoby lepiej, gdyby ludzie machali ręką, ale… tu wracamy do psychologii.

Zwymyślanie komuś wcale nie musi być czymś złym i szkodliwym. Wręcz przeciwnie – te wszystkie trolle internetowe, które lubują się w komentowaniu artykułów zamieszczanych na portalach informacyjnych, często ratują się w ten sposób przed problemami. To nic innego niż sublimacja agresji. Agresji, która jest naturalnym ludzkim odruchem. I nie ma większego znaczenia, czy ta złość ma swoje pierwotne źródło w problemach z żoną, w konfliktach z szefem czy też w jakichś innych czynnikach. Dużo zdrowiej jest wyładować się we względnie nieszkodliwy sposób w internecie, niż tłumić złość w sobie. Właśnie tłumienie prowadzi często do poważniejszych problemów ze zdrowiem i psychiką. Co więcej, pokłócić się z kimś jest bardzo skutecznym środkiem zaradczym, kiedy ktoś czuje nadchodzący stan depresyjny. Pisałem kiedyś, że depresja jest skierowaniem agresji na samego siebie. Terapeuci czasem wykorzystują tę wiedzę w czasie sesji. Jedną z interwencji jest wciągnięcia pacjenta w dyskusję, w której będzie on stał po drugiej stronie barykady niż terapeuta. Kłótnia wzmaga i ukierunkowuje złość. W przypadku stanów depresyjnych – przenosi ją z siebie samego na jakiś element otoczenia, co już samo z siebie jest korzystne. Dlatego hejt – o ile nie jest prawdziwym wezwaniem do agresji w stylu „pedały do gazu” – pełni pozytywną funkcję dla społeczeństwa. Jest jak wentyl bezpieczeństwa, zarówno osobistego jak i zbiorowego. Wyjątkiem jest prawdziwe wzywanie do czynienie krzywdy i łamania prawa, ale to jak z homofobią. Lęk przed gejami byłby objawem zaburzenia, ale to pojęcie jest strasznie nadużywane. Etykietuje się tak nawet osoby niechętne przyznaniu homoseksualistom prawa do adopcji dzieci. Tak samo tzw. mowa nienawiści nie oznacza już tylko faktycznego wzywania do przemocy, ale zwykłą krytykę rzeczy objętych parasolem poprawności politycznej.

Tak więc z tego punktu widzenia ten cały hejt ma, paradoksalnie, funkcję pozytywą – dla hejtera. Ale bardzo zagrażającą dla obiektu hejtu. Jeśli ego jakiegoś celebryty jest jednym wielkim balonem, łatwo mu zagrozić. Także ostrzem szyderstwa. Poprawność polityczna jest pancerzem zakładanym na takie rozdęte ego – w psychoanalizie zwane fałszywym self. Taki Kuźniar czy Lis każdy mocniejszy zarzut kwituje słowem „hejt”, które ma rzekomo z definicji podważać sensowność zarzutu. A swoją agresję słowną uważa za naturalną reakcję obronną. Może i naturalną, ale nie bardziej niż naturalna jest ona także dla ich krytyków, zwanych pogardliwie hejterami.

 

Samospełniająca się przepowiednia

Tymczasem z powodu lewicowej nadwrażliwości doszło do paradoksu, w którym poprawność polityczna stała się kolejnym motorem napędzających złość internautów. Jeśli ktoś widzi, że jego otoczenie jest nie tak różowe, jak próbują przedstawiać to politycy i media, narasta w nim frustracja. Jeśli imigranci faktycznie stanowią zagrożenie w jego okolicy, zakazywanie mu mówienia o tym tylko pogłębia złość danego człowieka. I czasem tak długo to tłumi w sobie, że jak już wypuści frustrację – to przesadza i robi to za mocno np. wysyłając kogoś „do gazu” (w komentarzu).

Ale przegięcia są też w drugą stronę. Na przykład pojęcia takie jak „islamofobia” czy „homofobia”. „Fobia” znaczy lęk. A co jeśli jest to zwykła niechęć? Może prawdziwym problemem jest powszechność niezdiagnozowanej „homo” i „islamofilii”? Dobro gejów staje się w tej przypadłości nadrzędne wobec dobra (adoptowanych) dzieci, a dobro przybyszów ważniejsze niż dobro gospodarzy. Czy takie postawienie sprawy czyni ze mnie hejtera? Na pewno w oczach niektórych ludzi – tak. Ale wiecie co? Kładę na to lachę. Nie obchodzi mnie rozdęte ego Kuźniara, ale nie chce mi się też uświadamiać mu, jak śmiesznym jest człowiekiem, walcząc z hejtem zagrażającym w gruncie rzeczy jego skrzywionemu psychicznemu dobrostanowi.

 

 

Mimo wszystko łatwiej mi przyjąć, że jakiś sfrustrowany człowiek nazwie go „presstytutką” (swoją drogą całkiem dowcipne), niż że ma się temu frustratowi zatkać usta w imię dbałości o ego Kuźniara.

 

Pozytywne zakończenie

Choć możemy sobie utyskiwać na podziały w polskim społeczeństwie, to warto jednak spojrzeć na wszystko z większego dystansu. Bo z odległości naprawdę nie jest z nami tak źle. Co prawda mamy dwa wielkie i wrogie sobie obozy – kościelną prawicę i histerycznych KOD-owców, a pośrodku prawie nic, ale… są to jednak dwa obozy. Czytaj – tak pożądany w demokracji pluralizm polityczny i medialny. Na zachodzie nie ma dwugłosu. Tam poprawność polityczna zamknęła praktycznie wszystkie usta. Media publikują tylko poprawne politycznie banały, bojąc się narazić na zarzut, który u nas zostałby nazwany „hejtowaniem”. I tam się to wszystko źle skończy. Bo w tak zwanych zwykłych ludziach narasta frustracja powodowana rozdźwiękiem między tym, co widzą na własne oczy, a tym, co słyszą z mediów. Nierozładowana frustracja w pewnym momencie może wybuchnąć w bardzo drastyczny sposób. Anders Breivik był tylko bardzo wczesną forpocztą tego, co nadchodzi.

A w Polsce… jest dobrze. Choć zdarzają się takie wynaturzenia jak fundacje Sorosa w stylu HejtStop, to raczej zwykli ludzie mają je gdzieś. Bardziej identyfikują się z Pudzianem, który przywaliłby złodziejowi z bejzbola. Także gdyby ten złodziej był nielegalnym imigrantem. I to by znaczyło, że nie tylko jest w nas instynkt samozachowawczy, ale też odrobina niewykastrowanej męskości. Bo jeśli miałbym wybierać między agresywną cenzurą narzucaną przez wszelkich słodkopierdzących Kuźniarów, a prostacką asertywnością Pudziana i kolegów, to moja preferencja jest jednoznaczna – HejtStart!